nąć aż na starą sutannę i nie zdawał się czuć ich nawet.
Żywot biednego był bardzo prosty. Dobił się kapłaństwa, bo tego jednego jako najwyższego dostojeństwa i największego szczęścia pragnął, ale nigdzie sobie pomieszczenia znaleźć nie mógł. Posługiwano się nim, brano do pomocy, a że nie miał ani powabnej powierzchowności, ani talentu przypochlebiania, a ascetyzmem swoim drugich sybarytów kłuł w oczy, więc się go pozbywano potem rychło. I tak z Krakowa dostał się do Sandomierza, ztamtąd do Piotrkowa, później do wiejskiej plebanii, naostatek do Ś. Brunona, gdzie mu jakby z łaski kąt dano.
Z czego i jak żył Bóg jeden wiedział. Czasem się ulitowała przekupka, podarowała chleb, zaprosił go mieszczanin do miski. Zresztą pościł tak wiele dni, a tak mało jeść potrzebował!
U Ś. Brunona dla tych dzieci i szkółki trzymał się, chociaż proboszcza miał niechętnego i wikaryusz usiłował go ztąd wypędzić, obawiając się, aby mu miejsca nie zajął. Starał się kłaniając, posłusznym będąc, wyręczając pozyskać sobie łaski, ale mu z trudnością się przychodziło tu utrzymać. Wszyscy się go lękali.
Ubóstwo, które otaczało biednego kapelana, Płazie mniej się wydawało może strasznem dlatego, że on sam na Niżu długo żył w najostrzejszych w świecie warunkach, tyle tylko że wódka
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.