dnemi. Czym ja się kiedy mógł tak dostojnego powołania spodziewać!...
— Ależeś ty stokroć lepszego wart! — wołał Płaza — i tylko niepoczciwość ludzka może tobą tak poniewierać. Trzeba się starać wyjść z tej dziury.
Stoczek oświadczył stanowczo, że o tem ani myśli i że dla niego oderwanie się od szkółki byłoby największem nieszczęściem, a jedno czego pragnął, to żeby szkółkę można podźwignąć i dzieciom pomoc jakąś zapewnić.
Płaza, który się co krok tu przypatrywał niesłychanym wspaniałościom tysiące kosztującym, oburzył się.
— Na pałace i zbytki toż tu krocie idą, a na uboż i uczynki chrześciańskie grosza nikt nie da. I ma to Pan Bóg błogosławić?
Z tych słów można już zmiarkować, jaki kierunek przybrał umysł Płazy w ciągu tych kilku miesięcy pobytu w Warszawie. Odezwała się w nim miłość dla kraju i obyczaju, ale zarazem oburzenie przeciwko zepsuciu, jakie widział na każdym kroku. Umysł jego mężniał i coraz widział dalej.
Od kozaków, z którymi żył, miał teraz wstręt, ale więcej jeszcze obawy, aby te kupy dzikich ludzi, karne, spójne, niepotrzebujące do życia nic nad niezbędnie konieczne, nie wzięły kiedy góry nad szlachtą rozmiękłą, zniewieściałą, niesłychanie
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.