mógł oddać, tak że go w końcu do sypialni wprowadzono, bo król swoim zwyczajem dotąd w łóżku.
— No i cóż? co? — wołała Bielecka.
— Oddał listy, król je słyszę Pacowi kazał rozpieczętować, a co potem się stało, żywa dusza nie wie, ani od kogo one były, ani co zawierały.
Król po przeczytaniu blady miał być jak ściana i trząsł się z gniewu. Posłano natychmiast po Kazanowskiego. Zamknął się z nim na parę godzin, nie kazawszy puszczać nikogo.
Kazanowski wyjechał jak zbity... Pac chodzi zasępiony, od nikogo się nic dowiedzieć nie można. Królowi zaraz od tego wzruszenia gorzej być poczęło. Przywołano doktora, obiadu jeść nie chciał.
— Ale cóż to może być? co? — zawołała Bielecka. — Ja natychmiast po obiedzie biegnę do Bietki, bo do Amandy wątpię żeby się można docisnąć. One coś wiedzieć muszą.
— Nikt nic nie wie! — przerwał p. Łukasz — nikt, a ci co wiedzą milczą jakby im usta zamurowano.
— Przecież nazawsze to tajemnicą pozostać nie może — poczęła żywo gospodyni. — Jeżeli to króla tak dotknęło, wiadomość musi być ważna, toć się nie utai... ale co to może być? co to może być?
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.