Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

lubiła, choć stary gach (jak go zwała) był jej obojętnym, nie uciekała od niego, drażniła, rozmawiała.
Tak teraz Płaza po kilka razy na dzień ją chwytał, nim Bielecka mogła z kuchni wyjść do niej, albo ją do siebie zaprosić.
Znajomość coraz się poufalszą stawała, bo Bietka miała naturę taką, ciekawą ludzi i niepłochliwą. Czuła w sobie siłę i nie obawiała się ich wcale.
Płazy w końcu żal się jej zaczynało robić. Zmagał się na podarki, stawał czulszym coraz, nie zrażało go nic. Bietka więc postanowiła przy pierwszej zręczności rozmówić się z nim otwarcie, aby sobie próżnych nie roił nadziei. Była pewną, że się z nią chce żenić, a choć Bielecka zapewniała, że bogaty być musiał i twierdziła, że stary a majętny mąż najlepszy, na tę jej wiarę nie dawała się nawrócić.
Dnia tego Bielecka się jeszcze malowała, gdy nadeszła Bietka; przy tem zaś wielkiem dziele nawet przyjaciółkom wstęp do niej był wzbroniony i Bietka czekać musiała. Natomiast wybiegł naprzeciw niej Płaza.
— A! że też wy! — rozśmiała się widząc go — czatujecie na mnie jak myśliwi na słomkę.
— Nie mylisz się, moja śliczna panienko — odparł Płaza — gdy jeden dzień was nie widzę, tęskno mi za wami.