złego chciała. Samiście to poświadczyli, że dziewczę stateczne.
Bielecka się rozśmiała.
— Stateczna! — zawołała — nikt nie przeczy, ale tak sobie poczyna czasami jakby za niestateczną uchodzić chciała. Z mężczyznami śmiała do zbytku i nic się ich nie obawia.
Zamilkła jejmość i po chwili dodała.
— Dla niej to szczęście wielkie że was znalazła, ale dla was frasunku będzie dosyć. Myślicie ją zostawić u dworu?
— Albo ja wiem — rzekł cicho zadumany Płaza — wszystko to jeszcze tak świeże, iż się człowiek nie opamiętał.
— Jabym ją ode dworu wzięła — mówiła dalej Bielecka. — Prędzej później zawsze tam wszystkie źle kończą. Począwszy od króla, mężczyźni na dziewczęta polują bezwstydnie i nie zważają na nic. Za Bietką biega ich mnóstwo, począwszy od Paca. Panna Amanda niebardzo ją lubi, bo jej świeżego buziaczka zazdrości, i choć sama od niej może piękniejsza, ale zna to dobrze, że młodość ma urok, którego i piękność nie daje.
— Gdybym ją ze dworu chciał zaraz wziąć — rzekł Płaza — dokądże z nią? Nie mam jeszcze ani domu ani łomu, albo się trzeba okupić tu w Warszawie, lub na wsi... tymczasem nim się dach znajdzie, nie mam się gdzie z nią podziać.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.