nie powrócę, bo ja muszę jechać na kresy, aby ztamtąd się już nazawsze tu przesiedlić.
— A nie mogęż ja przez ten czas na dworze pozostać? — zapytała Bietka. — Mnie przecie nie grozi tam więcej nad to co dotąd? Poco szukać przytułku? Mnie nie wypędzi panna Amanda choćby chciała.
— A pocóż masz tam być, gdzie z nieprzyjaciółką codzień będziesz się musiała ucierać? — spytał Płaza. — Panna Amanda nie lubi cię, ty jej.
— Nienawidzę przewrotnej! — wtrąciła namiętnie Bietka — ale właśnie dlatego chcę obok niej pozostać... solą w oku. Oczekują nowej królowej... Chyba Bóg niełaskaw, abym się ja do jej dworu i służby nie wśliznęła. Nowa pani przywiezie z sobą same francuzice, które się tu nie będą umiały obrócić; potrzebują kogoś, ja się nastręczę, przypochlebię, a pannie Amandzie wywdzięczę.
Zapaliły się jej oczki. Płaza posmutniał.
— Naco ci się to wszystko zdało? — odezwał się. — Do królowej francuzki ty nie znajdziesz przystępu, bo do tego język potrzebny.
Rozśmiała się Bietka szczerząc ząbki i ukłoniła ojcu.
— Nie sądźcie, tatku, żeby dziecko wasze tak było głupiuchne i wszystkiego zawczasu nie obrachowało? — odezwała się. — Jak tylko po-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.