Płaza milcząco dał znak głową przeczący.
— No, to jeszcze mam sposób jeden — zamruczała pocichu. — Jest u pani marszałkowej staruszka, litwinka, starsza nad jej fraucymerem, bo tam panien wiele trzymają dla haftu, który jejmość lubi, siebie nim okrywając i po kościołach rozdając. Stara się zowie Mingajłowa, a dają jej tytuł ciwunowej. Poważna i stateczna niewiasta. Ta mnie jak własne dziecko kocha, i mówi że jej córkę zmarłą przypominam. Bylem poprosiła, weźmie mnie na czas do pani marszałkowej, która nie patrzy na to ile panien chleb jej je. Jest go tam dosyć!
— Alećbym Mingajłową poznać musiał i z nią pomówić — rzekł Płaza — bo choć tobie rad wierzę, aleś ty młoda, trzpiot, a ja stare mam oczy.
Pocałowała go Bietka.
— Chcecie? jutro, pojutrze zaprowadzę was do Kazanowskich pałacu — odezwała się — przecież kiedy Bielecki wam zamek pokazywał królewski, to pałac marszałka pewno niemniej godzien widzenia. Zamek może większy jest i izby ma szersze, i tron w nim stoi, i teatr wart widzenia, ale u Kazanowskich przepych i wspaniałość królewskiej równa, a wymysłów więcej jeszcze. Zgoda?
Płaza głową dał znak przyzwolenia.
— Bądź co bądź — odezwał się — wolę już
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.