hakownice, śmigownice, rydle, motyki i lwie skóry rozpostarte szczegółowo ukazywać, ale Lasota, nie sądząc, aby to Bietkę zabawiać mogło, wymówił się od rozpatrywania zbrojowni.
— Pamiętajcie ino — rzekł za rękę go chwytając Jarzemski, któremu szło o to wielce, aby potęgę Kazanowskich okazał w świetle jasnem — że cekhauzu tu w Warszawie niema nikt, tylko król jegomość, a pan marszałek drugi. Choćby naprzykład Ossoliński swoją zbrojownię tak chciał nazwać, nie można jej do naszej porównać — paplał dalej Jarzemski — a zowię ją naszą, bo choć jestem ante omnia królewskim sługą, ale panów Kazanowskich też być nie przestałem.
Ponieważ obok cekhauzu kuchnia stała, i tej nie chciał przeoczyć a pominąć Jarzemski, gdyż, zdaniem jego, nawet kuchnia Kazanowskich godną była oglądania, dla osobliwych naczyń, które ją napełniały, i dla takiego urządzenia jej, że ztąd panny kuchenne, nakryte misy wprost wschodkami przenosiły do jadalni. A że zdaniem Bietki do pokojów ochmistrzyni Mingajłowej przez te wschody było na drugie piętro najbliżej, a od staruszki począć należało, mógł więc sumienny Jarzemski i kuchnię marszałkowską w całej jej okazałości Płazie przedstawić. Bo chociaż obojga państwa podówczas nie było w Warszawie, dwór ich liczny tak wykwintnie musiał być karmiony, jak państwo sami.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.