rzemski tu izbę muzyków, instrumenta ich, pomieszczenie kapelli, do której i on niegdy należał, zmusił oglądać, i po dwu, czy trzech jeszcze izbach, uchyliwszy portyerę, jako do przybytku wwiódł do komnaty samego pana marszałka.
Zniżył głos wchodząc na próg, chociaż nikogo tu nie było oprócz faworytów: kotka morskiego na łańcuszku, białej papugi obracającej się w kole i mnóstwa ptasząt świergocących w klatkach, tak że mowę głuszyły.
Rozumie się, że i tu obicia były jak najkosztowniejsze, obrazy (nature morte) wielce wdzięczne, posadzki marmurowe, stoły mozaikowe, a w jednym rogu w niszy, rodzaj okna dozwalał słuchać mszy świętej w kaplicy pałacowej odprawianej, do której z pokojów pani, z izb zajętych przez fraucymer okna były także dla pobożnych.
Jarzemski ciągle zwracał uwagę na obrazy, które Płazie wcale się nie podobały, bo mu się wydawały zbyt obnażonemi; nawet Adam i Ewa, których muzyk jako arcydzieło zachwalał i zachwycał się niemi, nie znalazły u niego łaski. Do takich dzieł sztuki szlachcic nie był wcale przywykły.
— Panie Adamie — szepnęła mu do ucha Bietka — Mingajłowa na nas czeka... przejdźmy prędzej.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.