W podwórcu tylko przytrzymał idącego Płazę muzyk i kazał mu się przypatrywać przechodzącym tatarskim jeńcom, których tu do najcięższych robót zażywano.
Płazie jak do starych znajomych oczy się zaśmiały. Tyle on razy strzały ich z siebie wyciągał, a szablą ich po karkach płażył. Jakaś fantazya dziwna poruszyła nim po winie i do przechodzących przemówił pozdrowieniem po tatarsku.
Trzeba było widzieć jak spuszczone łby jeńców nagle się podniosły, jak się im zaiskrzyły oczy, rozwarły usta... Jarzemski stał zdumiony.
Mało było w kozaczyźnie naówczas ludzi, którzyby choć cokolwiek tatarskiego nie rozumieli języka, znał go też nieco Płaza.
Poczciwe litości uczucie zdjęło go i spytawszy ich z pod którego carzyka byli, jak się do niewoli dostali, rzucił im małą jałmużnę.
— Zbóje są — rzekł idąc do Jarzemskiego — ale wszelako ludzkie stworzenie... litość mieć potrzeba.
Na górę do Mingajłowej powróciwszy, Jarzemski natychmiast pożegnał ją, Bietkę i Płazę.
— Nie macie mi zaco dziękować — rzekł do niego — jam zawsze rad oglądać te przepychy, gdyż potomności opis ich dać zamierzam. Nigdy w Polsce nic podobnego nie widziano, ale
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.