Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

też panu naszemu Kazanowskiemu równego nie było!...
Staruszka westchnęła słuchając.
— Wszystko to warte widzenia — rzekła — ale szczęścia im nie daje. Świeci to i błyszczy i sławę ich po świecie roznosi, ale ani marszałek, ani moja dobra pani niewiele już w tem smakują, bo co tylko świat dać może, mieli i kosztowali.
— Ja — odparł w prostocie ducha Płaza — anim sobie wyobrażał, aby dzieła rąk ludzkich do tej doskonałości mogły dosięgnąć. Ileż to łożyć było potrzeba, aby te skarby zebrać.
Mingajłowa poczęła o Kazanowskich i życiu ich opowiadać, potem o swem do Bietki przywiązaniu i radości, jaką miała z tego, że ona opiekuna i rodzica odzyskała, którego się nawet w myśli nigdy nie spodziewała znaleźć na świecie, bo się mniemała sierotą.
— A! czcigodna pani — odezwał się w końcu ośmielając Płaza — dla mnie też to szczęście wielkie i mogę powiedzieć, że nowe rozpoczynam życie, ale nim się ono ułoży, nim ja gniazdo dla tej ptaszyny mojej uścielę, co z nią począć?
Przerwała mu córka.
— Niechże pani ciwunowa poświadczy mi — rzekła — że mnie na dworze nie grozi niebezpieczeństwo. Wychowałam się prawie na nim, znam go i wszystkie jego szkopuły.