Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/016

Ta strona została uwierzytelniona.

łowej dostać — rzekła — kiedy taka wola wasza, ale bądźcie spokojni o mnie, nie dam się im zjeść.
— Mingajłowa — mówił dalej Płaza — poczciwa babka, ale stara, a ty samowolna i płocha. Na Bieleckich się zdać nie mogę, bo choć dobrze życzą, ale chodzić nie umieją, ino tak, jak się na dworze nauczyli... ciebie też inaczej nie poprowadzą. Dam ci więc opiekuna jednego jeszcze, takiego człowieka, że przed nim klękać i do niego się modlić.
— Wiem, mówiliście mi już o księdzu Stoczku — przerwało dziewczę — ale to ksiądz! On ze swą suknią niewszędzie wejdzie i wiele rzeczy dworskich zrozumieć mu będzie trudno.
Na co on się mnie przyda — rozśmiała się — chyba gdybym już do klasztoru szła, to mnie odprowadzi, ale ja za kratę nie myślę! nie! nie!
— Stoczek! — przerwał Płaza — prawda, że nawet sutanny nowej niema, żeby na świat wyjść, a sprawić sobie nie da, ale on i w podartej gotów choć przed króla. Pieniędzy z sobą przywiozłem, nazad ich zabierać nie myślę, bo to posag twój; zostawić ich Bieleckim nie mogę, bo nie utrzymają, oddam księdzu. Gdybyś potrzebowała, u św. Brunona przy szkole dowiedz się do niego.
Bietka ramionami poruszyła.
— Nie — rzekła — ja pieniędzy nie będę