szemi kombinacyami politycznemi chciał zdobyć tę wielkość upragnioną...
Dwie już korony stoczyły się bezpowrotnie z jego skroni, chwilę nawet Francya łudziła go cesarską, teraz pogrom pogan, wygnanie ich z Europy, zagarnięcie po nich spuścizny było już jedynem marzeniem, do którego urzeczywistnienia z gorączkową niecierpliwością rwał się Władysław.
Nie chciał tego dojrzeć ani zrozumieć, że jako elekcyjny król rzeczypospolitej, do takiej wojny, jaką chciał rozpocząć, był w najniepomyślniejszych warunkach, związany, zależny, dozorowany, niewolny.
Namiętność zawsze człowieka ślepym czyni, a w królu wojenne plany te stały się namiętnością i oślepiały go. Zdawało mu się, że pokona w kraju opór, że szlachtę pociągnie, że ją nakłoni do wojny, a w ostateczności rachował na kozaków aby Turcyę zmusili do kroków zaczepnych a kraj do obrony...
Kazanowski się nie mięszał do polityki króla, zleniwiały, rozpieszczony w duchu jej był pewnie przeciwnym, ale królowi nigdy i w niczem nie zwykł był oponować.
Prawą ręką, człowiekiem, na którego zręczności i talentach leżało wszystko, był istotnie przebiegły, rozumny, wymowny, energiczny a ambitny Jerzy Ossoliński.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/041
Ta strona została uwierzytelniona.