Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.

śmiała się pogardliwie Amanda — ale to nic nie dowodzi... nic a nic, bo ja wiem, że się godzinami zamykała z muzykantami od kapelli króla...
Pac zerwał się z siedzenia zarumieniony i zdradził z tem, jak go Bietka obchodziła.
— O! to być nie może — krzyknął — ktoś wam splótł tę bajkę. To do niej niepodobne
Niemka dumnie spojrzała na niego
— Co mówię, tego jestem pewną — dodała. — Nie wspominałam o tem wprzódy, bo cóż mnie obchodzi taka jakaś służanka!
Pac się opamiętał, iż nadto okazał zajęcia Bietka, udał więc obojętność, siadł znowu w krześle i rzekł śmiejąc się kwaśno.
— Może się uczyła muzyki... ale nie widzę pomiędzy śpiewakami i wirtuozami J. Król. Mości nikogo, coby wybrednej dziewczynie się mógł podobać.
Złośliwa niemka zwróciła się z przekąsem ku niemu.
— Są różne upodobania dziwaczne — zasyczała — ostatnia waćpana ulubienica zdradzała go przecież dla tego pomarszczonego jak jabłko karła nieboszczki królowej.
— Moja ulubienica! — wtrącił ramionami ruszając Pac i zaśmiał się wesoło. — Widzę, że dziś, droga Amando, nie potrafimy ani się zrozumieć, ni pogodzić; odłóżmy więc to do jutra... i dobranoc...