Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.

rała. Wyprosiła się na mszą świętą do Ś. Brunona.
— Ale pocóż do Ś. Brunona, kiedy Bernardyni pod bokiem? — spytała ciwunowa.
— Bo ja się muszę widzieć z księdzem Stoczkiem przyjacielem ojca.
Dobrawszy sobie służankę nazajutrz już biegła do Ś. Brunona, wpadła do kościoła, do szkółki, wyszukała księdza i z gorączką mu zaczęła opowiadać co zamierzała.
Ksiądz zrazu ofuknął ją łagodnie.
— A co ci się mięszać w cudze sprawy? co to do ciebie należy? ani wiek, ani rozum, ani nic cię do tego nie upoważnia! Poczciwe wścibstwo, ale ja na to nie pozwolę.
Bietka porwała się bronić swej sprawy.
— Jakto? proszę księdza dobrodzieja, to my będziemy na to patrzyli jak na naszą panią zasadzkę czynią, aby ją zgubić, i będziemy złym ze strachu pomagali milczeniem? Pewno, że wygodniej siedzieć za piecem niż iść się dać podrapać i zabłocić, ale Pan Bóg przykazał bliźnim służyć.
Stoczek poczynał się śmiać, było to dobrym znakiem.
— O to z jejmościanki rycerz? — zawołał — ale ja jestem quasi opiekun.
— Mnie się nic nie stanie, głowy mi za to nie zdejmą — mówiła Bietka. — Ja bądźco-