Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/079

Ta strona została uwierzytelniona.

czele młody, słusznego wzrostu, wąsaty mężczyzna, który się do sani przedzierał. Twarzy jego rozpoznać nie było można, ani on też podróżnych mógł rozeznać, lecz litość go prowadziła na ratunek. Im więcej ludzi razem skupić się mogło, tem łatwiej jakiś sposób przetrwania żywym tej zawiei straszliwej obmyśleć było można. Gdy o parę już kroków od sani znalazł się jadący przodem mężczyzna, Bietka tak rozpaczliwym głosem poczęła wołać o ratunek, iż natychmiast rzucił się z konia ku nim.
Na szczęście poznało w nim dziewczę widywanego w Warszawie dworzanina ks. Albr. Radziwiłła, niejakiego Izydora Nietykszę, który razem z wielu innymi szalenie się był rozmiłował w niej.
Prowadził on też do Gdańska ludzi i wozy swego pana i tak samo utknął wśród śnieżnicy na polu jak Rebiszowa, a szukając drogi natrafił na sanie. Miał on z sobą kilku towarzyszów, resztę ich przy zagrzęzłych wozach pozostawiwszy. Zabrali się zaraz wszyscy do odkopywania sani, woźnica zrozpaczony przyszedł do siebie, odżyła kupcowa, nadzieja wstąpiła w serca, a i Pan Bóg się ulitował nad niemi, bo wiatr zaczął ustawać, śnieg już padał coraz mniejszy i można się było spodziewać wypogodzenia.
Ów Nietyksza, który poznał Bietkę, chociaż nie mógł pojąć co ona tu zabłąkana na gościńcu