Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/081

Ta strona została uwierzytelniona.

Rebiszowa z przestrachu ochłonąwszy, uśmiechać się zaczynała.
Przyznawała ona ocalenie swoje Bietce, która najdłużej się trzymała na nogach i ją ponad saniami stojącą postrzegł Nietyksza. Gdyby nie ona, zasypane całkiem sanie i konie byłby nieochybnie pominął.
Po dniu wypoczynku w nędznej chacie, która się pałacem wydała po tem co podróżni przebyli, chociaż kapryśne śniegi mocno tajać zaczynały, puścili się saniami do niebardzo już oddalonego Gdańska i drugiego dnia przejechali wrota miejskie, przyczem Rebiszowa pierwsza postrzegła, że tu panował ruch nadzwyczajny.
Miasto, rynek, ulice pełne były pocztów rycerskich, straży miejskich, kolebek, sań, jezdnych i pieszych, a naostatek mieszczan, którzy zdawali się tracić głowy.
Spodziewano się cochwila przybycia królowej — objaśnił zaraz Rebisz, który żonę i dzieci przyjął na progu domu, dziękując Opatrzności, że je cało doprowadziła. Pomimo chwili tak uroczystej powrotu rodziny, kupiec, który zarazem był radnym miasta, nie mógł w domu pozostać. Znaleźli go wystrojonym, szedł bowiem na ratusz do rady, gdzie się niezmiernej wagi kwestye rozstrzygać miały.
Ks. Radziwiłł wysłany przez króla, miał polecenie wspaniały wjazd królowej urządzić. Tym-