Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/093

Ta strona została uwierzytelniona.

Mówiłam długo, opisałam jej i opowiedziałam wszystko, bo dotąd wiedziała tylko to, o czem ją urzędownie zawiadomić chciano. Ja nic przed nią nie potrzebowałam taić. Powinna wiedzieć wszystko, aby umieć postąpić jak należy.
Stali już w ganku Rebiszów kamienicy; uprzejmym uśmiechem Bietka pożegnała Nietykszę, śpieszno jej było.
— Będziesz waszmość pewnie naszemu marszałkowi ks. Radziwiłłowi towarzyszył w podróży, a on nam, bo ja teraz już do orszaku królowej się liczę; zobaczemy się więc... i do zobaczenia!
A! ten uśmieszek i wejrzenie, jakim go pożegnała! Litwin byłby krwi za nie nie pożałował!
Wieczorem już Bietka przeniosła się do domu zajmowanego przez królowę, pożegnawszy Rebiszowę, która łzawo się z nią rozstawała.
Spełniło się, czego pragnęła tak gorąco.
Wszyscy, którzy dotąd towarzyszyli królowej od granicy, i ci, co jechali z nią z Francyi, widzieli ją ciągle dosyć smutną i zatęsknioną po kraju, który opuściła. Jechała jednak dosyć mężna i krzepiąc się, aby nie okazać, ile ją to męztwo kosztowało.
Dopiero w Gdańsku, gdy po odprawieniu Bietki wyjść była zmuszoną na przyjęcie Dönhoffa i Radziwiłła, oba oni poznali po jej świeżo