Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

mowę, poskromić swą żywość i ułożyć się na wzór tych pań, które miała przed sobą.
Jej biedna francuzczyzna w początkach obudzała uśmiechy, ale dziewczę z nadzwyczajną łatwością korzystało ze słuchania i obcowania; królowa wzięła ją w opiekę od pierwszego dnia. Ponieważ rozmowa, od której się poczęła znajomość, nie starczyła na objaśnienie Maryi Ludwiki, powołała mając trochę wolnego czasu Bietkę do siebie, a zmęczona, położywszy się w łóżko, kazała jej na nizkim tabureciku siąść u wezgłowia i odpowiadać na mnogie pytania.
Musiała Bietka mówić o nieboszczce królowej, o pożyciu króla z nią, o małym Zygmuncie i o osobach najbliżej króla stojących. Naturalnie, poczęła od Kazanowskich, ale o tych i o Jerzym Ossolińskim królowa była dosyć już dobrze uprzedzoną.
Bietka oddawszy się tak cała nowej pani, nie miała już dla niej tajemnic, a że znała mnóstwo ludzi, pamięcią była obdarzona doskonałą, nieoszacowanem źródłem informacyi stała się dla królowej.
Nie dziw też, że owe pięć panienek szlachcianek polskich i dwie służanki, które król wysłał zagranicę — a do nich tu nikt nie mówił, nikt się o nie nie troszczył, nikt żadnej od nich usługi nie potrzebował — bardzo zazdrośnem okiem zaczęły patrzeć na tego intruza.