znała wszystkich prawie, a o każdym miała coś do powiedzenia.
Wyjazd królowej nastąpić miał w poniedziałek, ale miejscowy przesąd pod jakimś pozorem kazał go zwlec do wtorku. Powozy już wyszły w rynek i miano się puścić w drogę, gdy na samym tym placu ukazała się gromadka masek, pasterek i pastuszków, i zmusiła zatrzymać się dla oglądania pożegnalnego baletu.
Maryi Ludwice tymczasem łzy stały w oczach. Każdy nowo przybywający z Warszawy, czy ode dworu, przypominał jej rzuconą potwarz, wywoływał rumieniec, bo się pytała siebie: czy nie jest uwiadomionym?... w oczach każdego szukała oznak niechęci, ciekawości, politowania, zarówno ją drażniących. Odosobniała się też, o ile mogła, tak że nawet najpoufalsze towarzyszki milczeniem zbywała.
Na zamku w Marienburgu dozwolono jej spocząć nieco. Tu Dönhoff przyjmował królowę, która rada była podróż przyśpieszać, gdy towarzyszący jej widocznie opóźniać się starali.
W Marienburgu, mimo starań wojewody, wygód i mnóstwa rzeczy brakło.
Elbląg, do którego przybyła królowa w piątek, oprócz wrót tryumfalnych, w rynku zasadził cały las drzew pomarańczowych, z których owoce otrząsano i obrywano. Brama miała anioła u góry, który królowej podał koronę. W przejeździe przez
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/098
Ta strona została uwierzytelniona.