panią de Guebriant, policzyć nieustannie tam i nazad przesyłane listy i przybywających od króla z poleceniami panów, których oblicza wiele odgadywać kazały, aby się domyślać, że pod świetnemi pozory pożądanego wesela kryło się coś bolesnego i groźnego.
Wisłę nie dojeżdżając do Falent przebyła królowa w lekkich sankach złoconych, mających kształt orła z rozpiętemi skrzydłami, ale nawet pod niemi osłabły lód już pękał i cięższych sań i wozów kilka się załamało.
Falenty mogły ze swym ogrodem, bardzo starannie utrzymywanym, być pięknemi w lecie; pierwszych dni marca, nawet trawa w miejscach ku słońcu zwróconych, zaledwie się dobywać zaczynała.
Ciekawość, przy niewielkiej odległości od Warszawy, ściągała tu nieustannie gości, których potrzeba było z wdzięcznością i uśmiechem na ustach przyjmować, gdy więcej ciężyli niż zabawiali.
Wszyscy oni chcieli poznać królowę, aby wyczytać coś z jej twarzy, bo jakieś posłuchy chodziły dziwne. Król to słaby leżał w łóżku, to nagle wstawał, niecierpliwym był, gniewał się. Jednego dnia domagał się, aby przybycie królowej jak najdłużej odciągnąć się mogło, drugiego chciał je przyśpieszyć, jakby gorzkie lekarstwo, które wychylić był zmuszony. Marszałkowa de
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.