starą Mingajłowę, ale jej do pałacu Kazanowskich, gdzie tyle oczów było i tyle języków pochopnych do roznoszenia plotek, nie zdało się bezpiecznem udać od razu. Mniej widoczne, cichsze mogły być odwiedziny Bieleckich, i brożek pojechał na Piwną ulicę.
Można łatwo odgadnąć, jak niesłychanie ciekawa, spragniona wiesci, karmiąca się głuchemi pogadankami dochodzącemi tutaj, pani Łukaszowa przyjęła przybywających z Falent gości. Dla niej było to szczęściem prawdziwem, ale i dla Bietki Bielecka, której mąż całe dnie na zamku spędzał i nawykły był dla żony podsłuchiwać, nieoszacowanem źródłem się stała. Przez kilka chwil pierwszych usta się obu im nie zamykały, bo pytały obie, a żadna odpowiedzieć nie miała czasu. Nierychło się uspokoiły.
— Na rany Chrystusowe! — wołała Bielecka — mów, mów! Cóż to jest ta królowa! Chodzą o niej najsprzeczniejsze wiadomości. Jedni mówią, że stara i brzydka, drudzy że śliczna i zalotna, że skąpa i rozrzutna, że samowolna, że bojaźliwa... Każdy przybywający co innego plecie, ale tyś ją przecież bliżej poznała?
— Nie wierzcie bałamutnym opowiadaniom — odparła Bietka — królowa jest wcale młodą jeszcze, a gdy się przestanie gryść i niepokoić, będzie bardzo piękną. Teraz i drogą zmęczona
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.