— Ale cóż dzieje się z królem i Amandą? — poczęła niecierpliwie Bietka.
— A! a! — zawołała ręce do góry podnosząc Bielecka. — Skorzystała niemkini z czasu i z okoliczności, znowu tedy w niepomiernych łaskach u króla, który nietylko wieczorami z nią przesiaduje, ale większą część dnia tam przepędza. Niema już mowy o tem, ażeby kiedy ją zamąż wydano... jest niezbędną dla Zygmusia, zostanie na wieki wieków, a król żony znać nie będzie.
Amanda nawet potrafiła go przez ten cały czas tak trzymać, że do żadnej z jej służebnic się nie uśmiechnął, a Pac nie śmie mu żadnej z nich nastręczać. Ona tu wszystkiem teraz.
To też ton przybrała cale inny i rozkazuje tak jakby panią była, króla nawet nie pytając, a w kościele do loży pańskiej wchodzi i zasiada na tem krześle, które królowa nieboszczka zajmowała, jakby do niego miała prawo.
Królby może dawno już skończył z tem ożenieniem i nową panią, ale ona go wstrzymuje i nie dopuszcza. Pac jej służy i tęż piosnkę śpiewa. Potrafiła sobie pozyskać innych. Doktor dla choroby radzi wesele odraczać, ks. Pstrokoński też nie nagli, Kazanowski milczy, bo on nigdy przeciw wody nie płynie.
— No, ale się to raz przecież skończyć musi? — przerwała zniecierpliwiona Bietka. — A! jakbym
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.