się panu przypodobać, przybywając do Warszawy z umyślnie wystawionym oddziałem ludzi.
Dosyć zimno przyjmował Władysław te dowody przywiązania.
Ciągnęły się jedne po drugich odwiedziny, aż Pac w końcu mógł przyjść z raportem.
— Mówiłeś z nią? — spytał król.
— Tak — rzekł wojewodzic — ja mówiłem a ona płakała... no i łajała.
Chwilka milczenia nastąpiła potem.
— Amanda wcale nie myśli z królewiczem jechać — rzekł Pac — ale trudno tego było po niej wymagać.
Władysław oddychał ciężko, zadumał się.
— A! te kobiety — odezwał się — te kobiety...
Skończyło się na tem. Oznajmiono księcia Karola, który wchodził, jak zawsze posępny, zachmurzony, sztywny, gdyż starał się, znając swój gwałtowny temperament, trzymać na wodzy i wydawać ostygłym.
— Chciałeś się widzieć ze mną? — zapytał cicho, zbliżając się ku łożu.
— Tak, bo musisz jutro z Zygmuntem do Falent — rzekł król. — Mówią mi wszyscy, iż królewicza należy jej zawieźć, nie mam go komu powierzyć, najwłaściwszym posłem ty jesteś.
— Ja? — ruszając ramionami i siadając w krześle odparł ze znurzoną miną książe Karol —
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.