się jakiego niezręcznego słowa, pilnowali nazbyt żywego królewicza.
Marszałek Kazanowski dał się tu poznać Maryi Ludwice lepiej niż przy pierwszych odwiedzinach, nadzwyczaj umiejętnie i zręcznie prowadząc i naginając rozmowę tak, aby w niej żadnego dźwięku dysharmonijnego nie dopuścić.
Wesołe twarze na tę uroczystość poprzybierali wszyscy, chociaż one mało kogo mogły uwieść. Poza nimi czuć było coś groźnego i niepewnego, kryjącego się we mrokach. P. de Guebriant, która zręcznością przechodziła może marszałka Kazanowskiego, mówiła za królowę, potakiwał jej poseł pan de Brégy, a biskup auriacki z wielką uniżonością zabawić się starał poważnego prymasa. Królewicz słuchał i mało się potrzebował odzywać. Przez cały ciąg tych odwiedzin ceremonialnych, nie wypuszczono go ani na moment z pod nadzoru, i poruszyć mu się nie dano swobodnie. Trwało to aż do wyjazdu, który równie uroczystemi formami jak przybycie, otoczony, wydawał się obrzędem jakimś niemal przymusowym.
Jedna pani de Guebriant, której szło o zachowanie form i etykiety, była tem zachwyconą. Unosiła się nad bardzo ładnym królewiczem, nad mową arcybiskupa, nad dystynkcyą Kazanowskiego, a nawet nad dworem i powozami, któremi przybyli.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.