Francuzi nie mogli się nachwalić szczególniej pancernej chorągwi królewskiej, ze skrzydłami, w złoconych koszulkach, w skórach lamparcich, których kopij chorągiewki długie aż po ziemi się ciągnęły. Za najmniejszym wiatru powiewem jedwabne te proporczyki unosiły się w powietrze i polatywały jak różnobarwne obłoki nad złocistemi misiurkami rycerzy.
Oprócz wojsk niezmiernie liczne ciągnęły za królową kolebki, powozy, kotcze panów, pełne postrojonych pań. Nie zachowywano żadnego porządku hierarchicznego w tym pochodzie i każdy zabierał miejsce jakie mu się zdobyć udało.
Na chorągwiach pułków herby panów malowane służyły za znaki, gdzie którego z nich szukać było potrzeba. Niezmierna rozmaitość i żywość barw, świetność zbroi, przepych w rzędach na konie oczy porywał. Było w tem wszystkiem może dla francuzów coś dzikiego i nieco barbarzyńskiego, ale przepych, wspaniałość, bogactwo zdumiewało.
Szlachecka równość polska i tu się czuć dawała, gdyż każdy mógł sobie pierwsze miejsce przywłaszczyć, a nikt mu go odjąć nie śmiał, chyba siłą.
Francuzi niedobrze wiedzieli, co się działo przed nimi i za nimi, ich jednak gromadka wedle pewnego się starszeństwa i etykiety uszykowała. W pierwszym powozie posadzono biskupa
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.