Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

chem starała się prawie omdlewającą ożywić i cicho szeptała: Courage!
— Męztwa!
Męztwa też potrzeba było olbrzymiego, aby przetrwać nie omdlewając te godziny, w których myśl wyścigała czas i starała się odgadnąć ciemną przyszłość.
Co ją tu czekało?
Chmurami zawleczony był horyzont.
Nieznajomy człowiek, nieznany kraj, ludzie nieznani, w których nie wiedziała czy ma wrogów czy przyjaciół się spodziewać. Ponad tem wszystkiem korona.
Francya, która ją miała podpierać, daleko... ona tu sama, a wkrótce nawet ci, co jej towarzyszyli, opuścić ją mieli.
Po kilkakroć na wspomnienie młodości i tych marzeń, które aż tronu Francyi sięgały, łzy zwilżyły jej powieki. Młodość, złudzenia, wiara w serca i w ludzi, wszystko się rozwiało i znikło; pozostawało życie twarde, walka — komedya bolesna z uśmiechem na ustach.
W sercu było pusto... korona i berło wydawały się zabawkami dziecięcemi.
Oczy jej błądziły to po tych pułkach tak strojnych dziwacznie, tak niepodobnych do muszkieterów i lancknechtów francuzkich, to po szarych jeszcze polach i szkieletach drzew smutnych.