Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

terfekty, malatury, opowiadania, miały zniknąć i roztopić się we wrażeniu tego wejrzenia pierwszego. Ono stanowiło o przyszłości.
Z całem swem męztwem bohatera, Władysław drżał, a królowa płakała.
Przeznaczenie obojga spełnić się miało. Król patrzał na posuwające się igiełki zegaru z trwogą. Teraz zdawały się już biedz zbyt szybko, godzina się zbliżała. Zdala, gdzieś od przedmieść głucho ozwały się dzwony. Władysław podniósł się z krzesła, aby wdziać płaszczyk, ręką drżącą wziął kapelusz i laskę, bez której iśćby nie mógł. W przedpokoju słychać było nadchodzących senatorów, którzy mu towarzyszyć mieli do kościoła. Zamyślony, zasępiony król ust nie otwierał, poruszał się machinalnie, dając niekiedy oznaki zniecierpliwienia. Głośno poczęły rozlegać się dzwony... otwarto podwoje i poprzedzany przez kilku dworzan, król skierował się ku gankom do kościoła Ś. Jana wiodącym.
Pochód to był smutny jak żałobny, król szedł z głową na piersi zwieszoną, dwór trwożnie spoglądał po sobie.
Stary kościół Ś. Jana, wielkie owo mauzoleum rodu książąt mazowieckich, z tragicznemi podaniami ich dziejów, pomimo rzęsistych świateł i zieleni, smutnie wyglądał i grobowo. Jarzemski powiada, że „stary płaszcz dźwigał na sobie“. Lecz nietylko to pokrycie zczerniałe i mury spę-