Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

kane czyniły go posępnym, wnętrze przepełnione było kamieniami grobowemi, a wizerunki ostatnich z rodu przypominały truciznę, którą ich zgładzić miano. Do sklepień i murów przyległy tragiczne stare dzieje.
Na ten dzień starano się przystroić główną nawę; błyszczały trony pod baldachimami złocistemi przygotowanemi dla królestwa, siedzenia złotogłowami i szkarłatem okryte dla nuncyusza i biskupów. Posadzki uścielały kobierce, słupy obwijały gałęzie jałowców i świrek.
Pomimo to, zdawało się tylko katafalka braknąć w pośrodku, aby wesele w pogrzebowe przemienić nabożeństwo.
Gdy król wszedł zająć miejsce u ołtarza, gdzie miał oczekiwać na królowę, kościół w części był pusty jeszcze. Zdala od ulicy dochodził szmer głuchy, turkot powozów, okrzyki ludzi. Władysław spoglądał ku drzwiom trwożliwie, w których duchowieństwo na przyjęcie królowej się zbierało.
We drzwiach, strojny z tym zbytkiem i wytwornym smakiem, z którego był po świecie znany, czekał już z mową najsławniejszy z oratorów ówczesnej Polski, Ossoliński. Postać to była imponująca i pańska. Gronostaje na płaszczu zarzuconym na ramiona przypominały tytuł jego książęcy, którego rzeczpospolita szlachecka przyznać mu nie chciała.