czony nie dopuścił się zatrzymać dłużej dworowi i razem z królową skierował się gankami wewnętrznemi na zamek.
Oboje szli milczący długo, a pierwszem może słowem, jakie król posłyszał od żony, było cicho ale stanowczo wyrażone życzenie, aby spocząć mogła w przeznaczonej dla niej komnacie.
Król skłonił głową tylko i powiódł kurytarzami, pełnemi właśnie przybywających francuzów, dworu, służby, dworzan i całej tej gawiedzi, którą zamek był przepełniony.
Zaledwie królowa napół zemdlona ze zmęczenia i wrażeń jakich doznawała padła na krzesło, gdy Władysław prawie nie skłoniwszy się nawet, powolnym krokiem opuścił jej mieszkanie.
Panna Langeron, des Essarts i d’Aubigny czekały tu na nią blade i przestraszone. Wyglądała trupio i drżała.
Nie uszły słuchu królowej, gdy się do ołtarza zbliżała, wyrazy króla półgłosem wyrzeczone do Kazanowskiego.
— Toż to jest ta sławiona piękność, o której mówiliście tak wiele?
Boleśniejszego powitania dla kobiety, najzłośliwszy, najmściwszy wrógby nie wymyślił. Utkwiło ono w jej pamięci nazawsze. Były to pierwsze słowa, któremi przyjmował ją małżonek.
Mimowolnie spojrzała w naprzeciw stojące
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.