— Że pannie ani tu ani tam miejsca sobie szukać nie potrzeba — szepnął oglądając się Nesteracki, bo nie chciał, aby go pochwycono na tej rozmowie.
— Zasłyszałeś pewnie, że mam ojca i że mogłabym wrócić do niego? — spytała Bietka.
— A! nie! Ja tam o ojcu tak jak nie wiem, i kiedy go tak długo nie było, to ja na niego niewiele rachuję, ale... pannie łatwo wyjść za mąż i być u siebie panią w domu.
Bietka się śmiać poczęła.
— Za kogoż? za was panie Benedyk?
Zczerwienił się mocno Nesteracki.
— Panna sobie myślisz, że Benedyk nic nie wart, bo flamskiego sukna i atłasów nie nosi — rzekł — a on może więcej ma w kieszeni niż niejeden z tych, co się złotemi łańcuchami czwanią!
— Cóż z tego? — podchwyciła Bietka — albo to się pieniądze poślubia?
Nesteracki stał długo niemy. Nie pojmował naprzód jak można było lekceważyć pieniądze, potem obraził się, że jego nie szacowała nic.
— A jam nic niewart? — spytał.
Dziewczę popatrzyło na niego długo, zrobiło minkę dziwną, ukłoniło się i pierzchnęło.
Benedyk stał długo i nie mógł przełknąć danej mu nauki.
Odepchnięty, brał na kieł.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.