był zamożnym. O swoich posiadłościach nie mówił nigdy.
Zaraz po przybyciu królowej, Amanda czując pod bokiem Bietkę i bojąc się, aby ona jej nie szkodziła, przedsięwzięła koniecznie się jej ztąd pozbyć. Sprobowała naprzód podszepnąć królowi, aby na królowej wymógł jej oddalenie.
Król zaś nigdy żadnego pięknego dziewczęcia ze dworu swego usuwać nie dozwalał. Lubił bodajby popatrzeć na nie. Bietka zaś dlatego miała pewne względy u niego, że ją lubił królewicz.
Na pierwszą więc insynuacyę potrząsnął głową.
— Ja się w to nie wdaję! — zamruczał — co mi tam jeden ten fartuszek ma zawadzać.
Zagadnęła o nią potem Paca. Pac utrzymywał wprost, że na samym początku, gdy jeszcze nikogo nie znali, a najmniej królowę, dla Bietki się zadzierać, wciskać tam było wcale nierozumnem.
— Ale ta żmija tu... zobaczysz, nas wszystkich wyżenie! — wołała niemka.
— Królowa nie może nic — zawołał śmiejąc się Pac — a ty chcesz, aby ona tu coś mogła?
Słuchać więc nie chciał.
Myśl rozpaczliwa i szalona przyszła w nocy pannie Amandzie; powiedziała sobie: niech ją Nesteracki wykradnie i precz wywiezie. To najlepszy czas, na dworze nieład, ludzi nowych wiele, nikt zresztą nie będzie bardzo dbał
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.