gdy mu Bietka na oczach stanęła i to szczęście jakiego z nią mógł zażywać, bardzo mu się zdawało nieprzyzwoitem, że Szałwajskiego ścięto.
Historya ta była prawdziwą i nie ulegała wątpliwości.
Benedyk miał na dworze mnóstwo znajomych, którzy potrzebując go, wysługiwali mu się i chętnie z nim czasem gwarzyli. Męczyła go tak myśl przez Amandę rzucona, iż mimowolnie począł, niby żartami, badać różnych, czyby porwanie panienki ze dworu... ot tak, w ogóle, mogło ujść bezkarnie.
Zdania były wielce podzielone, jedni to brali za żart, drudzy przypominali ową Emilkę i ściętego raptora, inni utrzymywali, że pod te czasy nikt się tak podwiką nie opiekował, aby mścić chciał i ścigać.
— Ja ręczę — zaburczał jeden — że gdyby tak teraz, nie przymierzając, królowi panu naszemu kto pannę Amandę porwał a drapnął z nią, dalipan by za nim nie posłano pogoni.
Inny dodał.
— Baba z wozu kołom lżej — a nakoniec jeden zamknął.
— A komuby do głowy mogło przyjść dziewczynę wykradać? albo to ich niema podostatkiem na targu za tanie pieniądze.
Benedyk tymczasem chodził myślą tą obładowany. Drugiego dnia sam zaczepił przy podanej
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.