Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

zaczęła żywo i już się nie cierpliwiąc Bietka. — Gdyby nawet coś takiego zamyślał...
— Proszę sobie tego nie szacować lekko — żywo ciągnął dalej Nietyksza. — Wiem co mówię. Ja mu już zagroziłem, ale to go może jeszcze rozdrażni. Nie wierzę nikomu. Niemce wy solą w oku, ona gotowa pomódz, a u króla się postara, żeby mu uszło bezkarnie. Nie ruszajcie się z pokojów, nie wychodźcie na kurytarze.
Bietka się śmiać zaczęła.
— Zamknęlibyście mnie do klatki — odparła — a wszystko to przez tę zazdrość. Nie wierzycie mi! Gotowam się pogniewać. Gdzieżby taki parobek jakiś śmiał...
Chciała biedz dalej, powstrzymał ją Nietyksza.
— Klnę się wam na wszystko co mam najświętszego, nie komponuję. Chorwat mnie ostrzegł pierwszy, że już chodzi pogłoska, jakoby sobie Maledyk dobierał pomocników. Zulski mi potwierdził, iż z ust jego słyszał o tem gadanie, czy rapt jest teraz możliwy, bo nikt czasu nie będzie miał gonić, ani się tem zajmować.
Zmarszczyła brwi Bietka.
— Sądzę że to są bałamuctwa tych darmozjadów — rzekła — którzy chcą się wam przysłużyć, abyście ich karmili i poili za to. Ja się nie obawiam. Zresztą, będę ostrożna, choć w niebezpieczeństwo nie wierzę.