Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

sekretarza, nazad do Francyi odprawić z panią de Guebriant.
Dla Maryi Ludwiki nic straszniejszem być nie mogło. Widziała się już rzuconą na łup nieprzyjaciołom, prześladowaną, uciśniętą.
— Jeśli mi ich odbiorą — wołała do pani de Guebriant — ja tu nie zostanę, niech i mnie odeśle do Francyi.
Napróżno uspokajała ją marszałkowa. Obawy królowej wcale nie były próżne, bo wprzódy jeszcze nim przybyła tu, panna Amanda starała się królowi wpoić to przekonanie, że francuzi będą szpiegami i donosicielami, że oni mnożyć mu będą trudności i poróżnią go z Francyą.
Król myśl tę pozbycia się francuzów pochwycił skwapliwie, chcąc razem przykrość tem uczynić królowej i dać jej uczuć władzę swoją. Pani de Guebriant ze swą powagą, taktem i krwią zimną uspokajała jak mogła i umiała, lecz groźba sama zawieszona jak miecz Damoklesa nad biedną, znękaną królową starczyła, aby ją pozbawić spokoju.
Promieniejąca powinna była wynijść na tę ucztę weselną spóźnioną, a oczy jej łzami nocy i poranka zarumienione, aż nadto łatwo dawały rozpoznać tłumione w sobie męczeństwo.
Nie miała ani chwili odpoczynku. D’Aubigny, która niezręcznie usiłowała rozerwać, panna Langeron cochwila przychodząca ze skargami, des