o podarkach, które dni następnych składać jej miano wedle zwyczaju.
Królowa trochę się dziwiła obyczajowi temu, który raził już niegdyś Henryka Walezyusza, ale w Gdańsku przyjąć musiała jednak dwa tysiące czerwonych złotych, które miasto na szpilki jej ofiarowało. Radziwiłł nawet, wcale niepotrzebujący tego, nie odrzucił czterechset, które mu przy tej sposobności złożyli gdańszczanie za to, że kluczów miasta przestał się domagać od nich.
— Podarki są u nas w tak wielkim zwyczaju — mówił książe — iż się żadne prawie odwiedziny bez nich nie obchodzą, nawet między dobremi znajomemi. Przywozi się gościńca prawie zawsze, nie odjeżdża nie będąc obdarowanym nawzajem.
Książe śmiał się.
— My mamy już na to osobne skarbce, w których trzymać musimy rzeczy na podarki przeznaczone, a królewski skarb szczególniej dla posłów z północy i wschodu zaopatrzony być musi w dary, bez których żaden ztąd nie odjedzie.
Zobaczysz W. Król. Mość, da Bóg — dodał Radziwiłł — gdy się zręczność nada z królem JMością odbywać podróże, iż żadne miasteczko i dwór nie wypuści dostojnych gości, nie obarczywszy go jakimś niepotrzebnym ciężarem.
Usiłując zabawić panią, Radziwiłł począł potem o innych polskich zwyczajach rozpowiadać
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.