Nietyksza nie wątpił już, że korzystając z ruchu, jaki na zamku panował w wigilię przenosin do Ujazdowa, łotr Nesteracki, który się odgrażał że porwie dziewczę, musiał zasadzkę uczynić i nikczemny zamiar przyprowadzić do skutku.
Nie mogło się to dokonać gdzieindziej, jak na małej przestrzeni, która zamek dzieliła od pałacu Kazanowskich, Bernardyńskiego kościoła i klasztoru.
Tu właśnie nie było się u kogo dopytać.
Nietyksza stał rozmyślając, gdyż natychmiast chciał się puścić w pogoń, gdyby tylko wiedział w jakim się ma udać kierunku, gdy spostrzegł w ulicy ogromnego draba, który się spokojnie z rękami w kieszeniach spodni kozackich przechadzał.
Był to ów Parfen, który z Warszawy się jeszcze nie oddalił. Zrozpaczony Nietyksza zbliżył się do niego.
W kilku słowach dał mu zrozumieć o co chodziło.
— Ja tu już stoję od mroku — odparł kozak — bo czekam na kogoś... A no prawda, przed niespełna godziną szła kobieta jakaś od pałacu Kazanowskich.
Kozak opisał ubranie i postawę, które mogły Bietce przystać.
— Nie wiem co się stało — dodał Parfen — ale na rogu od kościoła kilku ludzi zabiegło jej
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.