Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

rady mogła zasięgnąć. Ten ostatni zaś był wywoływaniu wojny tak zasadniczo przeciwnym, iż o niej wspomnieć ani mówić nie dawał.
— Na wojnę z turkiem nie dam ani jednego człowieka, ani złamanego szeląga, całą siłą się będę jej przeciwił.
Ile razy to od niego lub kogokolwiekbądź słyszał król krew mu nabiegała do oczów, trząsł się i mruczał.
— Zmuszę szlachtę do wojny, mam kozaków w ręku, którzy nie rzeczpospolitej ale mnie służyć będą.
W tym to celu przez Ossolińskiego pośrednictwo zawiązały się i przeciągały układy z Siczą, a teraz po wyprawieniu Płazy, który nadto długo nie wracał, król już mówił o tem, że kogoś należało wyprawić na Niż, aby stosunkom tym nie dać zasnąć. Ale cóż? kozacy kłaniali się, bili czołem, obiecywali posłuszeństwo, a rękę wyciągali. Widzieli w tem czysty zysk dla siebie, aby podlegać wprost tylko królowi, nie sejmom i szlachcie, o interesie jednak nie zapominali.
— Chcą mieć pułki? — mówiła starszyzna — wiedzieć powinni, że żołd każdemu żołnierzowi płacić potrzeba. I nam się on należy... zatem...
Pan ataman śmiejąc się do posła wyciągał rękę, a drugą na dłoni pokazywał, iż liczyć trzeba było talary.

KONIEC TOMU DRUGIEGO.