kwach podróżnych, ciężyły mu teraz więcej jeszcze.
Zdala, w myślach trudności się rozwiązywały łacniej; tu rzeczywistość stawała naprzeciw fantazyi, śmiejąc się z niej szydersko. Płaza miał tyle przed sobą zawiłych, niebezpiecznych zagadnień, a do rozwiązania ich jedną swą starą, zmęczoną głowę, dwoje rąk osłabłych i serce, które teraz nanowo bić zacząwszy niepokoiło go ruchy swojemi.
Westchnął Płaza i przeżegnał się. Pomyślał, że przecież Bóg tam w pomoc przychodzi, gdzie niema nikogo.
Kijów był mu dawniej znanym, chociaż w nim po kozaczemu obracał się w kółku kozaczem i nie wychodził za nie. Znał też dobrze u brzegu rzeki obszerną ale napozór opuszczoną i ubogą gospodę Niżowców, utrzymywaną przez starą Marfę, którą nazywano niemą. Była to prawa kozacza niewiasta, silna, śmiała, w obejściu się zuchwała i szorstka, przebiegła, odgadująca ludzi, która zmuszona tylko kilku wyrazami zbywała swoich gości.
Słów obawiała się jak zdrajców, a sama milcząc, ze wzgardą też spoglądała na tych, co sypali niemi bez rozwagi i miary. Dość było wielomówstwa dla niej, aby wiarę straciła w człowieka. Najczęściej nawet, gdy zbyt się kto przed nią rozgadał, porzucała go nie dosłuchawszy do końca.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.