Słuchano go z uwagą, uśmiechając się niekiedy i spoglądając po sobie.
Gdy pisarz dokończył, jeden ze starszyzny kazał mu czytać raz drugi. Zbliżyli się, musiał powoli słowo im po słowie powtarzać i każdy frazes po kilka razy. Starali się tak wyrozumieć to dyplomatyczne pisanie, jakby pod niem chytrej się dwuznaczności obawiali. Potrząsali głowami, uśmiechali się.
W końcu jeden pismo wziął z rąk diaczka i schował go zanadrę, a chwiejącemu się na nogach pisarzowi drzwi pokazał, z czego on skwapliwie skorzystał.
Płaza stał jeszcze. Zaczęli go znowu o Warszawę pytać, a głównie o królewskie zbrojenie się na wojnę, przygotowanie do niej czynione i nadzieje jakie tam miano, że się na turka siła zbierze potężna.
Płaza nie potrzebował nic taić.
— Szlachta — rzekł — wojny nie życzy, opierać się jej będzie, ale król ze swymi przyjaciołmi chce ją mimo sejmu i narodu koniecznie wypowiedzieć. Do ostatniego grosza wydał na działa i na znaczne zaciągi. W Warszawie bawi poseł wenecki, i włosi też na turka mu pieniędzmi i okrętami chcą posiłkować. Obiecuje się też car moskiewski, z którym właśnie o granice teraz się układają, a król gotów słyszę Trubczesk odstąpić, aby sobie cara zjednać do sojuszu.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/024
Ta strona została uwierzytelniona.