Lackowiczowi pilno było pytać, ale Płazie odpowiadać trudno, taki jakiś ciężar czuł na sercu; a nie spadł mu on z niego, aż temu druhowi, którego był pewien, wyspowiadał się ze wszystkich przygód swoich. Przyznał mu się i do tego, że córkę znalazł, i że już mu cale życie na Siczy nie smakowało, które raz na zawsze porzucić był gotów, byle z Chortycy dobył swój skarb i mógł go uwieźć z sobą.
O skarbie tym Lackowicz dawniej już wiedział, ale teraz posłyszawszy zaczął bardzo głową potrząsać.
— A oni mnie — dodał Płaza w końcu — nawet na Sicz jechać teraz nie dopuszczają, bo zaraz nazad z listami mają odsyłać. Nie gniewałbym się ja zato, gdybym moją krwawicę tylko mógł odzyskać.
Rozmawiając tak przechadzali się długo nad brzegiem, aż Płazie głód dokuczać zaczął i musiał do Marfy zawrócić, a Lackowicz go nie odstępował.
Biedny ten wygnaniec z upragnieniem słuchał każdego słowa, które się z ust Płazy wyrwało o Warszawie, o dworze, o powszedniem życiu, za którem tęsknił.
— A! głupim był — wyjąknął w końcu na stole się rozpierając Caryca — lepiej mi tam żebrakiem było zostać, niż tu atamanem. Ludzie
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/028
Ta strona została uwierzytelniona.