Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/029

Ta strona została uwierzytelniona.

są pobratymy, u wielu z nich serca dosyć, a no tu ani lud ani serca nie nasze.
Płaza tymczasem rozmyślał. Siedzieli tak do wieczora. Kozak rozpowiadał nawzajem o Kijowie, o wojewodzie, o tem co na zamku się działo, i jak kozacy nieufnem okiem patrzeli na tutejsze urzędy i starszyznę.
— Króla słuchać — rzekł — pod jego rozkazy pójść, prędzejby się zgodzili, a szlachcie podlegać i tej rzeczypospolitej szlacheckiej, ani im o tem gadać. Niewolą im to pachnie. Wojewoda, starosta, gdy z kozakami do czynienia mają, jak swoich chłopów ich uważają i pomiatają nimi.
Nazajutrz po nocy niespokojnej Płaza wstał chmurniejszy jeszcze niż wczora. Lackowicz już przy nim był.
— Wiesz co mnie nocką do głowy przyszło — odezwał się do niego Płaza — gdybyś ty mi druhem był, tobyś za mnie się postarał na Chortycę jechać. Ciebie oni puszczą, Carycy wszyscy słuchają. Tambyś mojej skrzynki dobył z pod kamienia, jeśli jej już kto nie zwietrzył i nie wypatroszył, i przywiózłbyś do mnie.
Lackowicz ruszył ramionami.
— Jam się do tego nie zdał — rzekł — a skarbu twego szukać ty tylko sam możesz; daj mi pokój.
— Ja w tobie wiarę mam, miejsce rozpo-