o tem dowiedział, ale pierwszemu co mu głośno zagadał o wojnie z Turcyą, odpowiedział z wielką zręcznością.
— Mylisz się, z Turcyą niema ani powodu do wojny, aniby się na nią rzeczpospolita zgodziła; prędzej przypuszczam, że Szwedzi nam grożą, uczyniwszy pokój z cesarzem.
Nazajutrz nim kanclerz się wybrał do Ujazdowa, gdzie się król znajdował, nadjechał posłany przez niego Ossoliński. Miał on zlecenie rozbić pierwsze lody. Królowi było ciężko nagle tak ogłosić wojnę, wolał aby go w tem ktoś wyręczył.
Ossoliński, doskonały polityk, wszedł z wesołą twarzą do pokoju, w którym Radziwiłł sam był jeszcze nad papierami.
— Cóż słychać? — zapytał litwin wpatrując w rozjaśnione oblicze towarzysza. — Król jak się ma?
— Król zdrowszy — odparł Ossoliński — dowodem tego, że jeździł na łowy, a na nich zamiast zająca, wojnę upolował.
— Jaką wojnę? — zapytał Radziwiłł.
— Przeciwko Turcyi — począł spokojnie Ossoliński. — Tiepolo nam się z tego nie zwierzał, ale królowi miał zlecenie oznajmić, że rzeczpospolita wenecka ofiaruje subsydyum 800.000 talarów na tę wyprawę. Przywiózł oprócz tego listy ks. Etruryi i co więcej, od ojca św. papieża.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/049
Ta strona została uwierzytelniona.