nad sierotą, a wreście i tem, że dziewczę jej było niezbędnie potrzebnem, bo lepiej niż ktokolwiek znało kraj i ludzi, a teraz właśnie przy zbliżającej się koronacyi obejść się bez niej nie mogła.
Dziewczę służyło gorliwie, roztropnie, czasem ze zdumiewającą śmiałością i znajomością ludzi, ale dawna trzpiotowatość i wesołość całkiem je opuściła.
Przyczyną tego było, o czem wiedzieli wszyscy, iż przez usłużnych przyjaciół dowiedziała się o przybyciu starej Nietykszynej, i o tem, jak ona syna powitała.
— Dobrze ci tak — mówiła — jakeś sobie posłał tak leżysz teraz. Wiem, że ci głowę jakaś dworka zawróciła. Ale ani ty mi się waż myśleć, że ja ci się z nią żenić pozwolę, o czem ty, słyszę, roisz? Ale! ale! nigdy na to nie będzie zgody! Nie dam błogosławieństwa! przeklnę! wydziedziczę. Znać cię nie zechcę... Pamiętaj, żem ja Giedyminówna. Dworka, nie wiem czy nawet szlachcianka, a wychowało się to i walało przy dworze. To mi piękna szkoła! Nietyksza, mój syn, miałby ją brać za żonę i matkę swych dzieci! Pókim żywa nie pozwolę.
Syn starał się ją ułagodzić, przebłagać — napróżno.
— Wolę cię widzieć na marach, niż z nią na
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/062
Ta strona została uwierzytelniona.