Nazajutrz po koronacyi, gdy królowa z panią d’Aubigny i des Essarts, w towarzystwie sekretarza swego Desnoyers i ks. de Fleury zwiedzała kościoły i klasztory, Nietyksza wkradł się na zamek. Miał on tu przyjaciół dosyć i znajomych i rachował na to, że mu oni ułatwią widzenie się z dziewczęciem. W istocie też potrafił się wkraść, po wyjeździe królowej, na drugie piętro, które fraucymer zajmował, i tam wyprosił Bietkę do siebie na rozmowę, której jedna z panien przytomną być miała.
Od owej tragicznej nocy krwią obojga oblanej, dziewczę nie widziało litwina, który odżył wprawdzie i wyzdrowiał po ranach i kuracyi, ale one na nim pozostawiły ślady.
Świeżość młodości znikła z twarzy bladej chłopaka, który zmężniał i posmutniał. Bietka też nie była wesołą, ani tak trzpiotowatą i zuchwałą jak niegdyś.
Z uśmiechem podała rękę, którą Nietyksza ucałował.
— A! królowo moja — zawołał — jakżem ja długo czekał na to szczęście, które mnie dziś spotyka, a takem się wymęczył!
— No, ale zdrowi jesteście — spytała Bietka.
— A! co tam zdrowie! — rzekł żywo litwin — gorsza ta troska, którą z sobą człowiek nosi. Nie będę ja nigdy spokojnym, aż Bóg da, podacie mi tę rączkę do ołtarza.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/077
Ta strona została uwierzytelniona.