Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

go — mówił szydersko Desnoyers. — Sam na to patrzałem i patrzę, wyjąwszy magnatów, cała reszta szlachty sypia na ziemi gołej lub na małych materacykach, które koniom pod siodło podkładają, aby się nie zacierały. Służba wprost legiwa na ziemi, na wozach, bardzo szczęśliwa gdy garść słomy dostanie. My zepsuci, cierpimy wiele. Polacy zdrowi i silni wytrzymują wszystko.
— Tego obyczaju nie daj Boże, abyśmy się pozbyli — mówiła Bietka — nam z nim dobrze.
Uśmiechała się królowa.
— Nie można mi mieć za złe — ciągnął dalej francuz — że ja N. Pani królestwo jej daję poznać w jego prawdziwem świetle.
Nieprawdaż, że zrana pierwsza rzecz po przeżegnaniu się, wychylić spory kielich gorzałki. Piją tu ją jak u nas wino... i często głowy zawraca.
— Jak waćpanom wino — dodawało dziewczę.
— Powtarzam to co słyszałem tu od panów świeckich i duchownych — ciągnął niezmordowany Desnoyers — a czegośmy też w ciągu podróży doświadczyli, że niema w świecie drugiej tak korzennej kuchni jak polska. Bogaty pan w rok wydaje niemniej 20.000 franków na te przyprawy. Podkanclerzy biskup chełmiński sam mi mówił, że go korzenne ingredyencye w rok 17.000 liwrów kosztują. Zatem idzie, że pić dużo