sem. My sami o nim myśleć musimy. Na biedę ja ci dotąd nic wielkiego i świetnego zapewnić nie mogę, a tyś do dworu i zbytku nawykła.
Na litwina też pod czas, aby się mógł ożenić, nie sposób liczyć. Matka, jakaś tam kniaziówna, ani słuchać nie chce, aby ladajaką sierotę zaślubił.
Westchnął Płaza.
— Mnie się nie poszczęściło — rzekł — tyle tylko, że kozacy nazad z listami posłali do Warszawy, to jeszcze wygrana, ale mojego skarbu na Chortycy anim mógł dostać, ani się po niego wybrać. Musiałem komu innemu zwierzyć, aby go odkopał, no... i mnie, da Bóg, przywiózł, przysłał, czy ja wiem!
Stary jęknął czoło z potu ocierając. Bietka poruszyła głową.
— A! ojcze kochany — rzekła — ten twój skarb, to już bodaj jak w bajce. Nigdy my go nie zobaczymy. Jeżeli go odkopie ten, komuś się zwierzył, zabierze go sobie.
Płaza zamruczał coś.
— Nie wiem — odparł — byćby i to mogło, a i gorzej, bo go wyszpiegować i pochwycić gotowi, to mu zabiorą do wspólnej skarbnicy. Liczyć też na to wiele, trudno. To, co mamy u ks. Stoczka, dla mnieby starczyło, bo ja pracować jeszcze mogę, ale dla ciebie?
Bietka podniosła oczy ku niemu.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.