Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja na to wyposażenie nigdym nie rachowała — odezwała się cicho, ręką potrząsając. — Teraz jam królowej potrzebna, więc mi na niczem nie zbywa, mój litwin żenić się nie może, ale co ty poczniesz, ojcze...
Zmarszczył się stary.
— Moje położenie — odezwał się — dosyć trudne, bo ja już na Niż nie powrócę... Nie, kozaczyzna mi już kością stoi w gardle, a ona wcale teraz inną niż była, i lada dzień tam pożar buchnie, którego się nie spodziewa nikt... Ja go widzę...
Zniżył głos trochę.
— Król ich potrzebuje na turka — dodał — a oni wcale o czem innem myślą. Turek im nie w głowie, chyba jako sprzymierzeniec. Padną na lachów, którzy im dokuczyli... na nich się sposobią i odgrażają; nie mogę z nimi być, bom z siebie jeszcze polskiej nie zwlókł skóry. Dopóki kozaczyzna była wojskiem rzeczypospolitej na kresach, mógł się tam człek schronić, w sumieniu nie mając nic, ale gdy się obróci na własną naszą krew...
— Mogłożby to być! — krzyknęła Bietka — tu nikomu się o tem nie śni.
— Hm — rzekł Płaza — nikomu! Może nikomu oprócz króla! Jeżeli królowi nie da szlachta iść na turka laury i królestwa zdobywać, to się