Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

dzone, gdziem tylko dzikich kaczek głosy i kozackie pieśni słyszał.
— Gdy patrzę — zaczął zadumany blady księżyna — na tę naszą rzeczpospolitę, a wezmę kroniki do ręki, i przypomnę dzieje, strach mnie ogarnia. Doszliśmy do tego, że król nie może tak jak nic, chyba wiarę złamie, że hetman jest na łasce ciurów, co się mogą w związek jutro na niego sprządz i posłuszeństwo mu wymówić dla żołdu, że duchowieństwo nie może wiele, bo połowa narodu ma predykantów, a są tacy, co ani Boga, ani kapłana nie znają. Powiedzże ty mnie co z tego może urosnąć?
Wołają głosy wieszcze o naprawę rzeczypospolitej, wołał tak ks. Skarga, prorokując jej upadek, jeśli się nie zechce poprawić, a prywata górę weźmie. Cóż z tego? Dziś gorzej może niż za ojca króla naszego było. Na dworze zgorszenie, z pałacu ono poszło na miasto, a z miasta popłynie po dworach... Wy mi mówicie o kozakach, Bóg może w istocie posłużyć się i nimi i tatarami i wszelką rózgą mściwą, aby ukarał za winy.
Przed nami więc wieki pokuty, może niewoli, może męczeństwa...
Módlmy się i kajajmy za grzechy.
Słuchał Płaza smutnie.
— Król przecież zamyśla coś — rzekł —