Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

Rzadką jeszcze naówczas było rzeczą zażywanie tabaki, chociaż się od lat kilkudziesięciu do Polski ziele to wkradło. Miała je pono Anna Jagiellonka w doniczkach, a w królewskim ogrodzie przy pałacu na Krakowskiem pokazywano cudowną roślinę tę, której naówczas przypisywano wszystkich chorób leczenie cudowne. W Krakowie już sprzedaż tabaki w tychże latach zaprowadzona została; sprzedawano ją i w Warszawie.
Gradzisz należał do tych, co się lecząc od bolu głowy, do tabaki nazwyczaili. Stał przed wrotami, trzymając w ręku spore pudełeczko, ponad którem nos jego gulowaty zwieszony był, aby to co w niego ręka troskliwie pakowała, na ziemię się nie uroniło.
Wszyscy co go znali wiedzieli, iż gdy był zażywaniem zajęty, nie godziło mu się i napróżno było przerywać, bo nie mógł się dać oderwać od tego, co miał za rodzaj tajemniczego jakiegoś obrzędu. Gradzisz taką wagę przywiązywał do naładowania nosa, iż będąc bardzo pobożnym, a nie mając pewności, czy zażywanie było dozwolone w kościele, męczył duchowieństwo nachodząc je, aby niezmiernie ważną tę wątpliwość urzędownie rozwiązało.
Na pierwsze więc pozdrowienie nie odpowiedział zagadnięty i dopiero gdy tabaka była wciągniętą, palce skrzętnie otrzepane, pudełeczko